Informator

- Jeśli chcesz być informowany o nowych rozdziałach zostaw komentarz z adresem bloga lub numerem gg.
- SPAM możecie zostawiać gdziekolwiek, i tak czytam każdy komentarz przed jego opublikowaniem.

Pozdrawiam

piątek, 31 sierpnia 2012

Rozdział 21 (Między Kartkami Wspomnień)

"Pokaż mi! Jak krwawiące serce może uderzać."*


W ciszy panującej dookoła pojawiły się dźwięki syren. Dziewczyna czuła uśmiech na swoich wargach. W wyobraźni odtwarzała w kółko sceny ostatnich dwóch miesięcy spędzonych z chłopcem o niebieskich oczach. Odruchowo ścisnęła dłoń trzymaną przez siebie. Była zimna i nieruchoma. Bez życia. Zamroziła carolinową krew.
Otworzyła oczy odganiając wspomnienia. Ciemność rozświetlały ciągle migające niebiesko czerwone światła. Ktoś odciągał od niej chłopca. Próbowała go zatrzymać, ale nie miała wystarczająco dużo siły. Spojrzała w tamtą stronę natychmiast obraniając się przed strasznym widokiem.
Ciemność.
Ból.
Łzy.

Phoenix?

Nic.

Phoenix??

Nic

Phoenix?!

Pustka.

Otworzyła oczy. Biel. Wszędzie biel. Pozwoliła z powrotem opaść powiekom by chronić oczy przed wszechobecnym rażącym je kolorem. Ktoś ściskał drobną carolinową dłoń. Czy to on?
Nie... Nie wiem... Muszę otworzyć oczy, ale nie chcę... Światło... Ból... Sen...

Uniosła powieki. Ciemność. Odczekała chwilę by wzrok się do niej przyzwyczaił. Czyjś ciemny kształt leżał na kanapie pod ścianą. Był za duży jak na chłopca. Łza spłynęła powoli po policzku. Przymknęła na chwilę oczy i otworzyła je znowu wyczuwając ciepło ciała tuż obok siebie. To on? To na pewno on. Wszędzie rozpoznałaby to drobne ciało i czarne włosy kontrastujące z bladą skórą.

- P...

Urwała. Dlaczego... Jak się mówi? Nie... Nie pamiętam. Główka się uniosła i w ciemności zabłyszczały zielone oczy. Nie niebieskie. Zielone. Natychmiast znienawidziła ten kolor.

- Phoenix?!

Wychrypiała wpatrując się z przerażeniem w twarz uśmiechającej się dziewczynki. Poczuła jej drobne ramiona otaczające jej szyję w uścisku szczęścia. Chciała się wyrwać. Nie mogła. Za mało siły.

- Przestraszyłaś nas Caro. Myślałam, że już się nie obudzisz...

Uśmiechnęła się lekko. Smutno. Ponuro. Pozwoliła opaść powiekom. W lewej ręce wciąż czuła dotyk zimnej phoenixowej dłoni a przed oczami miała jego niebieskie oczy.
Pozwoliła pochłonąć się ciemności.

- Caroline... - usłyszała cichy szept. Uniosła powieki, swoją ochronę. Pozwoliła by światło wkradło się do jej mrocznego świata który utworzyła leżąc w bezruchu i ciszy. Stała nad nią zielonooka dziewczynka. Ubrana w czarną sukienkę, nigdy jej takiej nie widziała. Poważnej, ale szczęśliwej w głębi serca że widzi czarne carolinowe oczy. Na kanapie stojącej pod ścianą siedziała niepewnie kobieta wpatrując się w pustkę. Uniosła lekko wzrok i spojrzała na mężczyznę stojącego w drzwiach. Znała go. Znała ten świszczący oddech mówiący o tym jak blisko jego właściciel jest śmierci.

Rozejrzała się po pomieszczeniu ozdobionym kolorowymi lampkami. Zrobiłaby wszystko by uciec od tych wszystkich wspomnień. Wzrok zatrzymała na kwiatku stojącym na stoliku obok w doniczce. Był rozświetlony czerwonymi lampkami których światło odbijało się od błyszczących bombek.

- Wesołych Świąt - wyszeptała zielonooka dziewczynka... Nie, nie chciała pamiętać.
Uśmiechnęła się delikatnie i spróbowała usiąść.

- Caroline... Ja...

Świszczący oddech był bliżej przez chwilę zagłuszony przez niepewny głos mężczyzny. Pokręciła głową mając nadzieję, że zamilknie. Pragnęła ciszy.
Patrzyła jak mężczyzna powoli podchodzi do wąskiej kanapy i siada u boku kobiety. Oboje wyglądali tak samo. Dotknięci stratą ukochanej osoby. Nieszczęśliwi. Wyprani ze wszystkich uczuć prócz smutku. Puści jak nowa kartka papieru, niepognieciona i niezapisana a jednak tak pełni bólu. O zgaszonych oczach. Uśmiechnęła się do nich jak do nowo poznanych ludzi. Wciąż omijała wzrokiem dziewczynkę siedzącą koło niej.

- Powinniśmy porozmawiać Caro. - słowa zabrzmiały dziwnie głośno w ciszy. - Jesteś taka młoda... kiedy to się stało byłaś jeszcze młodsza... niewiele, ale... Kiedy chciałaś nam powiedzieć? Komukolwiek powiedzieć?

Dziewczynka wpatrywała się w białą ścianę jakby była najciekawszą rzeczą na świecie. Bo była, dla niej. Teraz.

- Phoenix...

- Co? - mężczyzna wpatrywał się w nią nie rozumiejąc jej słów. Czy oni wszyscy są tak głupi czy po prostu udają takich?

- Phoenix, on... On nie żyje prawda? - wystarczyło jej jedno spojrzenie na wykrzywioną twarz dziewczynki by znać odpowiedź. Prawda bolała mimo, że podświadomie znała już ją od dłuższego czasu. - W takim razie nic nie ma znaczenia. Wymyślcie sobie jakąś historię. Jakąkolwiek. Może nawet nie mieć sensu... Najlepiej każdy inną i żyjcie myśląc, że jest prawdziwa. Tylko... już nigdy nie pytajcie się mnie o nic. Teraz... teraz już nic nie istnieje. Wszystko jest nowe. Czyste... A was już nie ma.

***

Obserwowała jak carolinowe palce sprawnie odczepiają wszystkie te przypięte do jej ciała kabelki by mogła wstać i odejść. Tak jak ona. Potem oglądała jej powolną pełną bólu drogę na korytarz. Wszyscy obserwowali. Ona, jej matka i ojciec czarnookiej dziewczynki przemierzającej teraz puste korytarze. Zniknęła. Uciekła. Opuściła ją. Wyrwała jej serce i zabrała ze sobą nie zamierzając go oddać. Zrobiła to samo co ona jej.
Zabrakło jej Caroline którą poznała. Zabrakło jej osoby która nigdy nie istniała. To wszystko... To było tylko jedno wielkie kłamstwo. Nic nie znaczące dla kogokolwiek.
Nie teraz już nic nie ma. Zniknęło wraz z osobą której podarowała serce... lub chciała podarować... Nie ważne. Nic już nie ma znaczenia. Trzeba dopiero je nadać, powoli każdej rzeczy i osobie. Jak małe dziecko poznające świat.

***

Chwyciła pęk kluczy ukryty we wnęce ściany. Zaśmiała się cicho widząc swoje niewyraźne odbicie w oknie. Ludzie których mijała musieli się dziwić widząc dziewczynę ubraną w szpitalną piżamę, chodzącą ulicami miasta bez butów na nogach w zimny grudniowy wieczór.
Otworzyła drzwi i wbiegła po schodach do pokoju który dzieliła z zielonooką dziewczynką krzywiąc się z bólu.
Przebrała się i wrzuciła kilka byle jakich rzeczy do plecaka. Chwyciła gitarę, zapomniany miesiąc temu telefon i wyszła tą samą drogą przez chwilę wpatrując się w dom po drugiej stronie ulicy.
Ruszyła przed siebie pozostawiając niemal całą przeszłość za sobą. Wyciągnęła telefon i wystukała numer który już od lat znała na pamięć, a potem kilka prostych słów:

"Caroline wróciła"

Na chwilę długi palec zawisł nad klawiszem. W końcu kliknęła "wyślij" i uśmiechnęła się tak jak tylko dawna ona potrafiła.

Dzwonek telefonu zabrzmiał niezwykle głośno w pustce nocy.

- Jestem przed twoim domem.

Odpowiedziała na niezadane pytanie. Uśmiechnęła się widząc jak śnieg przed budynkiem powoli zalewa złote światło lampki. Carolinowy uśmiech stał się szerszy gdy w drzwiach stanął brunet.

Jej krwawiące serce po raz pierwszy uderzyło pompując gorącą krew do zamarźniętych żył. Odżywała na nowo. Po ponad roku nieżycia było to dziwne uczucie. Trochę jak wejście z mrozu prosto pod gorący prysznic. Rozgrzewało powoli każdy mięsień od środka i dopiero gdy ciało było nagrzane zauważało się jak gorąca jest woda spływająca po skórze. Wszystko w środku ją paliło zupełnie jakby ktoś rozpalił sobie ognisko w jej sercu i rozsyłał ogień po całym organiźmie.

- Gdzie zniknęłaś na tyle czasu? Zaczynaliśmy się martwić, że rzuciłaś nas na zawsze. Znalazłaś sobie kogoś innego do przyjaźni.

Chłopak przepuścił ją w drzwiach rejestrując każdy ślad po bliznach na jej twarzy.

- Byłam tu i tam. Chciałam się upewnić czy są jacyś inni ludzie których mogłabym choć trochę polubić...

- I?

- Gdyby byli zostałabym z nimi. Odpowiedz sobie sam na to pytanie.

Uśmiechnęła się i zrzuciła z ramion ciężki plecak. Przymknęła na chwilę oczy pragnąc by ból minął. Poczuła na swojej skórze ciepły oddech, delikatny uścisk mocnych ramion, pocałunek na jednej z przymkniętych powiek gdzie blizna prawdopodobnie nigdy się nie zagoi. Ściśnięcie ciepłej dłoni zdejmujące chłód phoenixowej ręki który wciąż trwał mimo, że w całym organiźmie czuła ogień.

Otworzyła oczy. Nareszcie nie czuła bólu. Znów żyła. Tylko... jak długo?
Odpowiedziała ściśnięciem dłoni i poszła za nim wgłąb domu z uśmiechem na ustach. Innym niż tym przeznaczonym dla niebieskookiego chłopca. Uśmiechem pozbawionym jakiegokolwiek bólu, obawy że to wszystko zaraz zniknie. Załamie się. Ucieknie. Odejdzie. Wyrwie krwawiące serce. Bo to właśnie serca są ofiarami.
Zawsze.
Pękają powoli krusząc się dopiero pod koniec, sprawiając by przez cały ten czas czuło się ból. Czasami jednak kruszą się od razu powodując tym nieznane nikomu cierpienie i tylko jakaś nieznana siła utrzymuje drobne fragmenty organu śmiejąc się z jego właściciela gdy na widok znanej, podobnej twarzy gdzieś w tłumie lub po usłyszeniu krótkiego słowa jakim jest jego imię ten ból powraca często dzieląc serce na jeszcze drobniejsze kawałeczki. Niektórzy, posiadający najwięcej szczęścia ze wszystkich, po prostu umierają.

A ona... Ona wróciła do domu.

***

*Tytuł rozdziału to fragment piosenki "Unbroken" Black Veil Brides.

Gdyby nie porządki w muzyce i czytanie kolejnej części "Darów Anioła" w życiu bym nie napisała tego rozdziału i zmusiłabym was na czekanie na coś beznadziejnego.

Po każdym rozdziale lub w jego trakcie mija miesiąc, przynajmniej w ostatnim czasie. Nieświadomie przyśpieszam koniec bo chce go mieć już za sobą. Końcówka ostatniego rozdziału i początek tego istniał w mojej wyobraźni od zawsze, jeszcze nawet przed stworzeniem postaci Phonixa. Szkoda że był tu tak krótko bo zdążyłam się do niego przyzwyczaić, pokochać całym sercem. I wiem że niektórzy bardzo tą postać polubili tak więc przepraszam.
Czuję się źle bo mam wrażenie, że nie tworzę nic swojego a jedynie przepisuję słowa Emily...

I przepraszam, że tak krótko ale jak to mówią, co za dużo to niezdrowo. Zwyczajnie zabrakło mi słów, ale mogę was zapewnić że w porównaniu z początkową wersją rozdział jest niezwykle długi. A o dwa kolejne rozdziały nie musicie się martwić, są już ukończone i czekają by pokazać je wam za tydzień.

PS. Rezygnuje z publikowania "Zakazanej Róży" nie mam już żadnych pomysłów co do dalszej akcji i nawet nie pamiętam o czym miało być.

2 komentarze:

  1. Naprawdę szkoda, że nie ma tego więcej. I nie powinnaś być niezadowolona. Moim zdaniem nie przepisujesz słów Emily. Tworzycie w podobny sposób, opierając się na przeżyciach, ale Twój styl jest inny. Tworzysz całkiem inną, unikalną magię, która potrafi oczarować. Ja też zdążyłam polubić Phoenixa, a tu taki cios. Nic dziwnego, że Caroline się załamała. Piękna końcówka. Bardzo trafny opis bólu po stracie. I ten fragment o sercu... Przerażająco trafiasz w sedno. Co mam dodać? Jak zawsze jestem oczarowana klimatem Twojego stylu. Pozdrawiam i czekam na NN [taniec-ze-smiercia]

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no, siadam... znowu tekst o śmierci... nie, nie mówię, że to źle, ale po prostu niedawno chowałam dziadka i brata chrzestnego i mam już dość pogrzebów, śmierci... nie chcę znowu się popłakać :(
    I pod koniec oczywiście znowu stwierdzam fakt, że jak zwykle nie wiem, co napisać... wyjdzie, że znowu się powtarzam. Bo naprawdę nie wiem, co pisać. Spodobała mi się najbardziej końcówka, te ostatnie trzy akapity. Takie bardzo prawdziwe, życiowe. Dziwię się, że tak mało osób czyta Twój blog, powinno być ich zdecydowanie więcej.
    Pozdrawiam, u mnie nn.

    OdpowiedzUsuń