Stałam
przy łóżku mamy i w milczeniu się w nią wpatrywałam. Nie mogłam z
siebie wydusić żadnego dźwięku. Po prostu patrzyłam na tę jej spokojną
twarz i milczałam.
- Dlaczego mamo?- udało mi się wydusić kiedy kilka łez spłynęło po moim policzku.- Dlaczego mnie nienawidzisz?
-
Podejdź do mnie.- powiedziała kobieta słabym głosem i przywołała mnie
ruchem ręki. Podeszłam więc niepewnie do jej łóżka i usiadłam na skrawku
materacu.
-
Ja ciebie kocham a nie nienawidzę Flavio.- wyszeptała mama ściskając
mnie za rękę. Próbowałam jej się wyrwać ale moje ciało było za słabe.
-
To dlaczego kiedy na mnie patrzysz nie widzę w twoich oczach miłości?
Ja...ja tak się staram! Ale ty zawsze bardziej zauważałaś Rose a nie
mnie. Zawsze bardziej ją kochałaś. Pamiętam te wszystkie wieczory mamo.
Kiedy wracałaś z pracy mieszkanie zawsze było posprzątane, na ciebie
czekał gorący obiad, ja i Rose miałyśmy odrobione lekcje na następny
dzień. A mimo wszystko ty mówiłaś tylko „dziękuję kochanie” i
przytulałaś Rose. A w tym czasie ona nic nie robiła! W OGÓLE MI NIE
POMAGAŁA!!!
-
Cii... To nie tak że cię nie kochałam. Pamiętasz te badania na które
poszłaś przed początkiem roku szkolnego? Chodziło o to że... To co teraz
przeżywasz zaczęło się już wtedy. Lekarz kazał mi cię odsunąć od
siebie. Powiedział że w takim wypadku miłość tylko ciebie zniszczy.
Problem w tym że ty dalej kochałaś a inni już tego nie okazywali. To
doprowadziło do stanu...
-
A co ty możesz wiedzieć o stanie w którym się znajduję? Nie było cię
przez te wszystkie dni kiedy ciebie potrzebowałam. Nigdy nie było cię
przy mnie w ważnych dla mnie chwilach. Odkąd tata odszedł wszystko się
zmieniło, nic nie było takie samo...
Skuliłam
się na łóżku obok mamy a po moim policzku kolejny raz popłynęły łzy.
Kobieta mocno mnie do siebie przytuliła i chwyciła mnie za rękę.
Leżałyśmy bez słowa a ja czułam jak cała energia powoli ją opuszcza aż w
końcu jej ciało stało się bezwładne.
Podniosłam lekko głowę i mój wzrok padł na małe pudełeczko leżące w jej dłoni.
Posłałam
mamie ostatni smutny uśmiech i odwróciłam głowę kiedy usłyszałam że
ktoś wchodzi do pokoju. W drzwiach stał lekarz. Spojrzałam mężczyźnie w
oczy dając w ten sposób znak że mama już odeszła i wstałam z łóżka.
Nagle
nie potrafiłam uronić ani jednej łzy. Powoli wyszłam z pokoju i
stanęłam przed tatą który ze zdenerwowania chodził w tę i z powrotem po
korytarzu.
-
Odeszła- wyszeptałam wypranym z emocji głosem. Kolana się pode mną
ugięły i nagle wylądowałam na twardej podłodze. Dosłownie w tej samej
chwili zalało mnie morze łez i obrazów. Miałam wrażenie że przelatuje mi
przed oczami całe moje życie.
Czy
to ma sens? Czy życie ma jakikolwiek sens skoro może się skończyć w
każdej chwili? Czy nie łatwiej byłoby rodzić się ze świadomością ile
minut, godzin, dni, tygodni, miesięcy czy lat nam zostało do śmierci?
Można by wtedy zaplanować swoje życie co do dnia tak by spełnić choć
jakąś część marzeń i nie zmarnować ani minuty. Chociaż gdyby minął już
dzień naszej rzekomej śmierci a my dalej byśmy żyli to to wszystko, całe
nasze życie, wcześniejsze i późniejsze, nagle byłoby pozbawione sensu.
Ale czy ja umarłam? Czy przed chwilą skończyło się kolejne marne życie?
Słyszę coś. Ten dźwięk brzmi znajomo, jakby bicie serca. Ale pochodzi z tak daleka...
Rytmiczne
bicie serca powoli się zbliżało. Nagle otworzyłam oczy i pierwszą
rzeczą jaką zobaczyłam był baldachim. Z trudem rozejrzałam się dookoła i
stwierdziłam że jestem w moim pokoju. Rozległ się tupot małych stóp na
schodach.
-Tato,
obudziła się! Flav już nie śpi.- krzyki słychać było w całym domu.
Jakiś czas później na schodach znowu rozległy się kroki, tym razem
spokojniejsze. Spojrzałam się tępo na drzwi i zauważyłam wchodzącego do
pokoju tatę.
-
Jak się czujesz kochanie?- zapytał troskliwym głosem siadając obok mnie
na łóżku. Na mojej twarzy pojawił się wytrenowany, wesoły uśmiech.
- Bardzo dobrze. Co się właściwie stało?
-
Nie pamiętasz?- pokręciłam przecząco głową- No cóż, kiedy mi
powiedziałaś że mama...odeszła, nagle upadłaś na podłogę i zaczęłaś
płakać. Lekarz stwierdził że przytłoczyła cię sytuacja i wystarczy jak
poleżysz w łóżku i odpoczniesz. Od razu wróciliśmy do domu i położyliśmy
cię do łóżka... Jutro po południu wylatujemy do Francji. A pojutrze
jest pogrzeb...- tata pogładził mnie delikatnie po głowie- No cóż,
miałem cię nie obciążać. Może jeszcze się prześpisz albo może masz
ochotę coś zjeść lub napić się czegoś...
-
Chciałabym się wykąpać- powiedziałam cicho i wstałam. - Gdybym czegoś
potrzebowała to zawołam kogoś lub sama po to pójdę.- dodałam napotykając
wzrok taty.- Idź już. Wiem jak bardzo tego chcesz.
Wiem że nikt nie chce ze mną siedzieć. Kto by chciał siedzieć z kimś takim jak ja? Z osobą szaloną, chorą na umyśle...
Patrzyłam jak tata wychodzi z pokoju dyskretnie patrząc za siebie. Przymknął za sobą drzwi, ale nie zamknął ich do końca.
Wstałam
i powolnie ruszyłam w stronę łazienki. Nie miałam siły na nic ale nie
powinnam tego po sobie pokazywać, muszę zachować pozory... pozory
normalności...
***
Kiedy
czekaliśmy na lotnisku aż nasz samolot będzie gotowy do startu
przypomniała mi się mama, znowu. Co roku wyjeżdżaliśmy na jesień i zimę z
Wenecji. Nauczycielom to nie przeszkadzało bo w tym czasie chodziłyśmy
do szkoły w Paryżu gdzie miałyśmy takie same książki i bardzo zbliżony
program. Rodzice wybrali to miasto by zbudować w nim naszą zimową
rezydencję ze względu na pochodzenie mamy.
W
każdym razie mieszkanie w Paryżu było bardziej towarzyskie. Prawie co
wieczór odwiedzali nas znajomi rodziców. Czasem my jeździliśmy do nich a
kiedy indziej chodziliśmy do restauracji, teatru lub opery. Rose
zawsze to lubiła, wychodzenie gdzieś. Miała tak od urodzenia. Ja
natomiast zawsze wolałam kiedy goście przychodzą do nas i nie trzeba się
nigdzie ruszać. Mogę wtedy pójść do swojego pokoju mówiąc że jestem
zmęczona, a tak to nie mam wyjścia i muszę bezczynnie siedzieć i tylko
słuchać jak dorośli o czymś tam rozmawiają.
Rose pociągnęła mnie za rękę.
-Flav, nasz samolot już jest. Wstawaj!- dziewczynka jak zwykle była strasznie podniecona lotem.
-Przepraszam, zamyśliłam się- mruknęłam i zabrałam swoją podręczną torebkę.
***
Przez
cały lot siedziałam cicho wpatrując się przez okno. Dochodził do mnie
jakby z oddali głos Rose i śmiech taty i Emmanuelle. A ja siedziałam
zamyślona. Kiedy wyszliśmy z samolotu na lotnisku stwierdziłam że nawet
nie wiem o czym myślałam przez te parę godzin. Ale to nie było dziwne.
Ja często nie wiedziałam o czym właściwie myślę. Zaśmiałam się cicho,
tak by nikt mnie nie słyszał choć wątpiłam by ktokolwiek mnie usłyszał w
tym całym huku. Z daleka widziałam machającego do nas Andre, jednego z
najbliższych przyjaciół mamy który zgodził się nas podwieźć do naszego
domu. Ja również odmachałam udając szczęśliwą choć wcale taka nie
byłam. Na szczęście już jakiś czas temu nauczyłam się idealnie podrabiać
radosny uśmiech. Po przywitaniu ruszyliśmy wraz z naszymi bagażami w
stronę wielkiego samochodu Andre. Bagaży było niewiele. W końcu nasz dom
,tutaj w Paryżu, był wyposażony we wszystko czego potrzebowaliśmy.
Na
czas pogawędki dorosłych włożyłam do uszu słuchawki i ustawiłam
pierwszą lepszą piosenkę. Okazało się że idealnie pasuje do mojego
nastroju.
Przez całą drogę skutecznie ignorowałam dorosłych.
Zamiast
tego przysłuchiwałam się słowom piosenki do tego stopnia że czułam
jakbym sama stała się tą piosenką. Puszczałam ją w kółko i w kółko aż
dojechaliśmy do domu.
W
tym samym momencie piosenka się skończyła po raz kolejny ale tym razem
nie zaczęła się na nowo. Koniec piosenki był jak koniec mojego życia. Do
tej pory kiedy muzyka się kończyła zawsze zaczynała się na nowo. Dzięki
temu czułam się jakby to moje życia zaczynało się od nowa.
Czekałam
jeszcze chwilę mając nadzieję że utwór rozpocznie. Kiedy jednak tak się
nie stało z moich oczu po raz kolejny popłynęły łzy.
Nie
dochodziło do mnie nic z zewnętrznego świata. Byłam tylko ja i
ciemność. Jakbym kolejna część mnie umarła. Taka błahostka sprawiła że
następny element mnie zaginął bezpowrotnie.
Kiedy
to się właściwie zaczęło? Kiedy po raz pierwszy utraciłam kawałek
siebie? I jak to się stało?Kto to spowodował? A może co?... Nie
pamiętam.
Ciemność nagle się rozjaśniła. Znowu żyłam, teraz już tylko spałam...
***
Mama
leżała w łóżku trzymając coś na ramionach. Tata pochylał się nad nią.
Oboje się uśmiechali i patrzyli z czułością na jakiś tobołek. Nagle
zrozumiałam. Tym tobołkiem było dziecko. To była Rose tuż po urodzeniu.
Ja, mała dwuletnia dziewczynka siedziałam na kanapie pod ścianą i
przyglądałam się całej scence z zapłakanymi oczami. Głosy rodziców
dochodziły do mnie jakby z daleka.
- Zobacz jaka jest śliczna- głos mamy był wesoły. Lekko przytłumiony od łez szczęścia.
Nagle wszystko pociemniało aż w końcu przed oczami miałam tylko czerń.
Obudziłam się.
Zaczęłam oddychać tak jakbym właśnie po dłuższym czasie wynurzyła się z wody.
Kiedy
mój oddech w końcu się uspokoił rozejrzałam się dookoła. Poznawałam ten
pokój choć bardzo się zmienił. Wyglądał podobnie do tego w Wenecji ale
mimo wszelkich starań wcale mi go nie przypominał.
Mój
wzrok spoczął na zegarku stającym koło łóżka. Była 9:00 czyli wszyscy
właśnie zaczynali śniadanie. Wzięłam szybki prysznic i pośpiesznie
założyłam na siebie kilka ubrań po czym zbiegłam na dół by dołączyć do
wszystkich przy posiłku.
Kiedy wpadłam do jadalni śniadanie dopiero się zaczynało. Na mój widok wszyscy się uśmiechnęli i zaprosili mnie do stołu.
Usiadłam
przy stole i spojrzałam na jedzenie ustawione w koszyczkach i na
talerzach. Sięgnęłam po kawałek bagietki i zjadłam ją na sucho. Później
jeszcze pogrzebałam od niechcenia w kolejnym kawałku pieczywa.
Emmanuelle kilka razy proponowała mi croissanta ale zawsze odmawiałam.
Nie przepadałam za francuskimi przysmakami.
Kiedy skończyliśmy śniadanie tata pierwszy wstał od stołu.
- Ehm...Emm, mogłabyś przygotować dziewczynki? Za dwie godziny powinniśmy wyjeżdżać. - kobieta skinęła głową.
-
Myślę że dziewczynki będą gotowe za godzinę.- odpowiedziała- Rose,
Flavia...Idźcie na górę się wykąpać. Ja w tym czasie poszukam jakiś
odpowiednich ubrań...
-Ja już brałam prysznic...- powiedziałam niepewnie.
- Więc pomożesz mi wybierać ubrania dla ciebie i Rose.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz