Rozdział 10
Między kartkami wspomnień
"Prawda"
***
Twarda skóra ojcowskiej dłoni otaczała moją własną murem nie do przejścia stworzonym z czystego bezpieczeństwa. Miłości. Smutku. Przebaczenia.
Szczęścia.
- Dlaczego… dlaczego nie powiedziałaś mi gdzie jedziesz. Dlaczego wymyśliłaś Jules a tak naprawdę… niszczyłaś siebie od środka.
Słowa ojca. Pytania na które nie chciał otrzymywać odpowiedzi a jednak ją dostanie. Taką która nie wyjaśni niczego, ale sprawi że na smutnej twarzy natychmiast pojawi się radosny uśmiech.
- Przepraszam tato.…
Nagły rozbłysk zupełnie jakby w całkowitej ciemności znikąd pojawiło się światło.
Radość rozświetlająca poszarzałą twarz.
I to coś co zastawiło mi drogę do szczęścia.
- Tato…
Cichy głos. Strach. Szkliste od łez, które zaraz miały się pojawić, oczy wpatrzone w unoszącą się raz wolno a raz szybko pierś.
- Tato…
Drobne łzy spływające po bladej skórze. Na początku tak nie wiele, a później…
- Dlaczego? Dlaczego Tato… Proszę… ty… ty nie możesz mnie… Nie masz prawa mnie zostawić. Nie teraz. Proszę.
Cichy szept zamienił się w głośny krzyk. Prośbę do przyjaciółki niewidzianej od tak dawna.
- Proszę… tato...
I sen. Całkowita ciemność spowita spokojem. Ciszą.
Nareszcie nie słychać nic. Nic nie widać. Po prostu… nic. Ciemność.
***
- Ta dziewczyna jest jakaś dziwna.
- Która dziewczyna?
- No wiesz ta z czarnymi włosami, blada, chuda. 12 lat. Ciągle siedzi koło niej ojciec.
- Taa… udaje że jest taka fajna. Zachciało jej się naśladować te chude szkapy z wybiegów.
- Buntuje się. Myśli że będzie fajna bo pije alkohol ze starszymi kolegami. Idiotka. Tak się zaniedbywać żeby móc się spotykać z grupą starszych znajomych.
- Nie rozumiem takich ludzi.
- Ta dziewczyna powinna trafić do psychiatryka. Słyszałaś co krzyczała dziś do ojca.
- Tak. Przecież ten facet to okaz zdrowia. Wariatka.
- Dobra co my będziemy tu siedzieć. I tak nic się nie stanie.
- Może wpadniemy na tą imprezę? Nikt się nie zorientuje że nas niema…
Drzwi sali zatrzasnęły się z hukiem za dwiema pielęgniarkami.
***
Zimny wiatr owiał twarz dziewczyny. Jej wzrok wzniósł się wysoko by dostrzec piękne zwięczenia bramy.
Delikatne ściśnięcie dłoni. Tak niewiele by dodać odwagi.
Jedno spojrzenie cudownych oczu by zapewnić towarzyszkę że nigdzie się nie wybiera. Że zamierza być koło niej przez cały czas i pocieszać.
Szybki krok do przodu. Tak bardzo nie chce go później żałować.
Jeszcze jedno, ostatnie, spojrzenie. I tak, teraz jest pewna że to zrobi, że zrobią to razem.
W milczeniu przemierzają smutne alejki. Co jakiś czas stają twarzą w twarz z płaczącym nieznajomym.
I w końcu. Doszli na miejsce.
Wszystkie wątpliwości pojawiają się na nowo.
Jednak coś ciągnie ją dalej przed siebie. Silna dłoń przyjaciela.
Tępym wzrokiem wpatrywała się w płytę nagrobka kiedy on ustawiał na niej kwiaty. Tak bardzo chciała pomóc ale… to było za wiele. Zwyczajnie za wiele.
- Flav?
Czysty, jedwabisty głosik pojawił się znikąd tuż koło jej ucha.
- Dlaczego tak mnie nazwałeś?
Głos pełen wyrzutów powędrował do przyjaciela. Zaczerwienione od łez oczy patrzyły na niego z wyczekiwaniem.
- Ja nic nie mówiłem Bliss. Przysięgam.
- Flav. Spójrz na mnie.
I znowu ten ukochany głosik tuż za mną.
Moje ciało automatycznie się przekręciło by móc podziwiać ukochaną osóbkę tuż przed sobą.
- Rose… skąd ty tu…
Głos uwiązł w gardle. Łzy szczęścia zastąpiły łzy smutku. Uśmiech zakwitł na drżących wargach.
- Czy to ważne? Tak się cieszę że cię widzę! Tak bardzo tęskniłam za tobą.
I… wszystkiego najlepszego. Jutro nasze urodziny! Kończysz 12 lat.
Dziewczynka z gigantycznym uśmiechem wyciągnęła przed siebie rączki trzymające pudełko.
- Tak bardzo się zmieniłaś przez ten rok! Pewnie bym cię nie rozpoznała z daleka. Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam.
Pudełko zostało pominięte, rzucone na ziemię. Teraz rączki dziewczyny były zamknięte w mocnym uścisku.
W uszach brunetki wciąż pobrzmiewała dziwna mieszanka informacji.
- Przepraszam…
Tak krótko. Jedynie jedno proste słowo w odpowiedzi na całą ich lawinę.
- Niby za co? Flav, nie masz za co przepraszać.
- Przepraszam za… za wszystko. Za to że się nie odzywałam przez ten rok. Za to… ja nie mam nic dla ciebie Rose…
- Nie przepraszaj za to. Najlepszym prezentem jest to że mogę się z tobą spotkać. Nie chcę nic więcej Flav.
Słodkie dołeczki pojawiły się na dziecinnej twarzy.
Blondwłosa porwała siostrę do chaotycznego tańca radości.
- Jutro moje 10 urodziny! Nareszcie! Naprawdę nie mogę w to uwierzyć. To takie… piękne.
Wciąż śmiejąc się wykrzykiwała słowa w powietrze.
- Choć… myślałam że ten dzień przeżyjemy razem…
Głos trochę posmutniał. Chaotyczny taniec na chwilę zwolnił.
- Ale od tych urodzin zamierzam się zbuntować przeciwko Emm. Miałaś rację, to jakaś czarownica. O! A kto to?
Dziewczynka wyrwała się z objęć starszej siostry i pognała w stronę przypatrującego się im znad grobu chłopaka.
Błękitne oczy śledziły drogę ukochanej osóbki.
A rozsypane na małe kawałki serce zastanawiało się kiedy najlepsza osoba na świecie zamieniła się w bombę która w każdej chwili mogła wybuchnąć.
- To Simone.
***
Na chwile powróciło wspomnienie sprzed dziesięciu lat. To drobne dwuletnie ciałko skulone na twardej kanapie. Cichy płacz i ból spowodowany przez niewinną osobę. Niewinną bo nowonarodzoną.
Drobne kryształki pojawiające się w kącikach oczu.
Zamglony widok na cały świat.
Mokry wodospad słonej wody.
A potem krzyk, krew… ciemność.
Nagły powrót ukrywanej przed wszystkim i wszystkimi rzeczywistości.
Świat pełen potwornego bólu ignorowanego bez problemu przez ciało i umysł.
Świat pełen białych ścian.
***
- Ale ja…
… nie chcę się nim dzielić. On jest mój i tylko mój. To ja byłam pierwsza.
Słowa na darmo. Jest już za późno. Za późno na wszystko.
To koniec, po prostu koniec.
- Rose… bardzo się cieszę że tu jesteś, to naprawdę szczęśliwy moment w moim życiu. Mam nadzieję że podczas mojej nieobecności spełnisz swoje marzenie.
***
Wybiła północ. W całym mieście słychać było głośne bicie zegara. Dwanaście uderzeń, dwanaście lat, dwunasta świeczka musi zgasnąć.
Słodki uśmiech pojawił się na różanych ustach.
- Wszystkiego najlepszego!
Okrzyk pełen euforii, miłości, szczęścia. Smutku. Głos osoby która była pewna że to już koniec.
Pewny rodzaj pożegnania… na zawsze. Ostatniego pożegnania przyćmionego mgiełką szczęścia.
- Do zobaczenia moja ukochana siostrzyczko. Nie mogę się doczekać naszego kolejnego spotkania.
Drzwi domu otworzyły się a z wielkiej ciemnej płachty niespodziewanie wyłoniła się przestraszona twarz mężczyzny.
Nogi zerwały się do ucieczki, pogoni przed siebie by uciec jak najdalej od najskrytszych pragnień ich właścicielki.
Chciałam zawrócić. Rzucić się w bezpieczne ramiona jedynej osoby która nigdy by mnie nie zostawiła.
Tak! Udało się! W końcu udało mi się zapanować nad rządnymi ucieczki kończynami.
Powolny obrót w stronę dawnego domu.
Dwie… Nie, trzy. Trzy ukochane twarze wpatrywały się we mnie. I tylko jedna, z lękiem.
- Tato…
Wyszeptałam kończąc ten głupi spektakl kolejnym upadkiem.
W mrocznych ramionach niebezpiecznej śmierci nie czułam nic.
Za dużym ciężarem był roznoszący się w całej przestrzeni głos.
- Rose… kto to był? Czy ta… kobieta nic ci nie zrobiła?
- Nie tatusiu… to była…
- Nic mnie nie obchodzi kto to był, chodź, nie jadłaś nic od rana.
- Flavia…
Spojrzałam w zadowolone oczy mojej przyjaciółki. Każda cząsteczka jej oczu gratulowała mi. Mówiła że teraz mogę zrobić wszystko.
Ale… dlaczego? Co takiego zrobiłam?
Już cię nie poznaje. Jesteś silna. Choć teraz ze mną chce ci coś pokazać.
Co takiego?
Prawdę.
***
Chciałam wszystkim podziękować z przemiłe komentarze
i przekazać Clary że gniewać się mogę tylko z braku rozdziałów.
Jeśli zwróciliście na to uwagę to zauważycie że opowiadanie zmieniło
nazwę na polskojęzyczną. Nareszcie.
Ach coraz trudniej się pisze, za dużo własnego życia czy chociaż
niektórych uczuć tu dorzucam a obawa że ktoś na kim mi zależy
lub chociaż go znam kiedyś tu zajrzy jest naprawdę ogromna.
~Spis Treści ~ Zapytaj mnie ~ Zostaw Spam ~Polecane
~Spis Treści ~ Zapytaj mnie ~ Zostaw Spam ~Polecane
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz